„Posmak czekoladowej słodyczy towarzyszy mi przy pisaniu tych słów, takie małe wsparcie w procesie myślowym. Nie mam na swym koncie tysiąca wystaw, przed mym nazwiskiem nie piętrzy się ornament tytułów. Obce mi są międzynarodowe trofea i światowa sława. Ba! nawet choćby ta krajowa! Lecz już od kilku lat cały mój świat, to biżuteria.
Zmagania z formą i materiałem, trudna miłość, dająca morze satysfakcji. Moje zamiłowanie do jubilerstwa kwitło powoli, imałam się wielu dziedzin artystycznych, by wreszcie trafić na złotnictwo. Co krok uczę się czegoś nowego i pozostaję w ciągłej ewolucji. Zawsze w nowych projektach jest coś, czego jeszcze nie próbowałam i muszę się z tym zmierzyć. Połączenie wielu technik w rozbudowanej formie sprawia mi ogromną przyjemność.
Choć ma złotnicza „kariera” jest dopiero w zalążku, to widać już pewne tendencje mojego warsztatu. W zasadzie przekuwam wadę w zaletę, a nawet cechę charakterystyczną. Zawsze miałam problem, by zdecydować się na jedną drogę twórczą. Buntowałam się, gdy słyszałam, że musze skupić się na konkretnej dziedzinie, aby coś osiągnąć. Z tego sprzeciwu i upodobania do różnorodności zrodził się pomysł na pracownię Sztuk Kilka, która już w swej nazwie zawiera przewrotność.
Uwielbiam pracę od podstaw, zawsze zaczynam od szkicu. Największą euforię odczuwam, gdy wpadnie mi do głowy nowa idea, przelanie jej na papier jest czystym relaksem. Tuż przed rozpoczęciem prac w metalu pojawia się uczucie lęku przemieszane z ekscytacją, a gdy już zacznę muszę doprowadzić prace do końca, nigdy nie zostawiam realizacji w połowie drogi. Ulepszam, modyfikuję… czasem po prostu zderzam się z rzeczywistością, bo papier przyjmie wszystko, a metal jest mniej podatny na sugestie mojej wyobraźni. Wielogodzinny i wieloetapowy proces powstawania czegoś z niczego, realizacja twórczej myśli, dla tego warto się napracować.
Ostatnio pociąga mnie flora i fauna, ale o zoofilii nie ma tu mowy raczej podziw nad kreacją natury… To jak, dasz się porwać do mojego?”
–Marta Norenberg